Raj w niebie, jednak nie do końca na talerzu
Każda okazja do jedzenia jest dobra, a jeśli w grę wchodzi kuchnia której nigdy nie miałam okazji próbować to.. nie potrzebuje żadnej okazji 😊 Niemniej jednak jestem ogromną szczęściarą, gdyż mam koleżanki, które tak jak ja „lubią ten sport ” 😋 i 99% naszych spotkań to prawdziwa uczta smaków, ciągłych rozmów i kolorowych drinków. Tym razem było jedno założenie: ma być zdrowo, niekoniecznie dietetycznie, ale zdrowo. Zdecydowałyśmy się na miejsce, które na wszystkich social mediach kusi pięknymi zdjęciami potraw i dobrymi opiniami klientów.
Raj w niebie to restauracja, która specjalizuje się w kuchni hawajskiej (podobno jako jedyna w Warszawie). Osobiście nigdy nie miałam z nią do czynienia. Można nawet powiedzieć, że byłam w tym temacie ignorantką, gdyż kuchnia ta kojarzyła mi się głównie z ananasem. Tymczasem jest to połączenie kuchni amerykańskiej i japońskiej, a historia opiera się na diecie paleo i nieprzetworzonych produktach. Idealnie pasowało do naszego założenia prawda?
Lokalizacja: Nowy Świat 21, Warszawa. Mimo, iż położenie jest wręcz idealne, w końcu samo centrum stolicy, to jednak nie tak łatwo tam trafić. Należy przejść przez bramę (o wątpliwym uroku i nie mówię tu o wyglądzie lecz o zapachu) w podwórko i kierować się kilka metrów prosto, aż po prawej stronie ujrzymy 2 kolorowe neony. Czemu 2? Tu z pomocą przychodzi sama nazwa „Raj w Niebie”- jest to restauracja, która pod jednym dachem znajduje się wraz z klubem muzycznym NIEBO.
Wystrój jest wręcz bezbłedny, mnie osobiście zauroczył. Pierwsza część jest minimalistyczna, niebiańska jednak po kilku krokach przechodzimy do głównej sali, w której jest niezwykle klimatycznie: bujna roślinność, żywe, ogromne obrazy Jako, że palmy i flamingi to moje naturalne środkowisko bardzo szybko poczułam się swobodnie 😉 Jest energetycznie i kolorowo.
Jedzenie: tu już zaczynają się schody począwszy od menu. Dostałyśmy 4 karty, które były pomieszane- część stron była anglojęzyczna, inne kartki zaś po polsku. Zaznaczam, że tu kompletnie nie chodzi o brak możliwości zrozumienia konkretnych pozycji, ale o brak spójności i wprowadzenie niechlujności na samym początku.
Zamówiłyśmy kompletnie różne dania, żeby móc sprawdzić te hawajskie perełki:
- Spam Musubi ( 18,80 PLN)– danie oznaczone w karcie znaczkiem jakoby było klasycznym daniem hawajskim. Specjał (?!) przypominający rolkę sushi. Faktycznie wyglądało ładnie, ale ta szynka spam.. koleżanka określiła to mianem mortadeli i tu nie pomyliła się 😉 Wg informacji zewnętrznych szynka ta to konserwa mięsna, którą zaczęto produkować w okresie międzywojennym. Z czasem doczekała się kilku nieoficjalnych, niezbyt chlubnych znaczeń- już wiecie od czego pochodzi nazwa „spamu” w mailach 😉
- Dorada Lau pieczona w liściu bananowca (39,70 PLN) – nadziewana mango, podawana z puree z groszku i pikantną salsą mango. Szczerze tu nie mam się do czego przyeczepić. Ryba była wręcz idealna, soczysta, cudownie odchodziła od ości. Bezbłędna salsa świetnie pasowała do ryby.
- Kukui Pancakes ( 20,70 PLN) – przekładane bananem, masłem orzechowym i toffi, z dodatkiem konfitury porzeczkowej i płatków kokosa. Pancakes’y przyszły letnie.. 😕 Wyglądały ładnie,ale nieco sucho co potwierdziło się później w smaku. Znajoma mimo, że uwielbia słodycze stwierdziła, że te były wyschnięte i w pewnym momencie zapychające w złym słowa tego znaczeniu.
- Ahi Poke Bowl ( 32,80 PLN)– z tatarem z tuńczyka. Danie, które myślałam, że będzie mało sycące okazało się konkretnym posiłkiem ( sama żałuje, że go nie wzięłam). Miska pełna rozmaitości: mango, awokado,kokos, sałatka z glonów wakame, ogórek, cukinia, rzodkiewka. Całość podawana z ciepłym ryżem-który podobno był trochę aż za bardzo al dente, wręcz lekko niedogotowanym.
- Marshmallow Kokoleka (16,40 PLN) – wg opinii koleżanki, która zamówiła ten deser pianki smakiem przypominały te, które można kupić w supermarkecie na dziale z żelkami niżeli prawdziwe marshmallow. Dodatkowo deser był bardzo słodki- może taki był zamysł, ale zdecydowanie brakowało złamania go czymś innym ( kwaśnym/ słonym)
- Pozostałe pozycje to już drinki Mai Tai Raj (24PLN), Honey Hoku (22 PLN), lemoniada cytrynowo miętowa (12 PLN) i woda gazowana 😉 Dziwnym było jedynie, że w 3 pierwszych pozycjach znajdowały się cytryny, które zamiast świeżych plasterków podawane były suszone.
Ostatnim minusem, o którym chce wspomnieć jest czas oczekiwania. Rozumiem, że na dobre, swieże dania trzeba poczekać, ale nie uważam żeby nasze pozycje były tak wymagające żeby musieć czekać na nie prawie 50minut i finalnie otrzymać chłodne pancakes’y.
Podsumowując restauracja ciekawa, ciężko bez rezerwacji nawet w środku tygodnia o wolny stolik. Warto odwiedzić ze względu na bowle, które wydają mi się flagowe dla tego miejsca oraz na osobliwy klimat tego lokalu. Może my miałyśmy pecha w swoich zamówieniach, a może to nie do końca raj na talerzu. Mimo wszystko wpadnijcie i oceńcie sami. Ode mnie 3/5 gwiazdek
Dodaj komentarz