Epidemijka

Gdy na ziemię schodzę, to gubić się zaczynam
Nie do końca wiem jaka tego jest przyczyna
Lecz nie martwię się, życie moje jak malina
Rządze swoim światem jak kiedyś lasem zwierzyna
Pnę sie ku górze, choć długa ta drabina
I tracę zapał, mam wrażenie…
Chyba na górze skorzystam przy schodzeniu z komina
A Ty? Co to za mina?
Stoisz tam, jakby to była Twoja wina
Może też coś ulepisz, przed Tobą leży do tego glina
Dlugożytność ma najlepszy klimat
Jebać temat covida, i „made in china”
Lepiej usiądź i spójrz jaka piękna kotlina
Każda taka chwila mi przypomina
O tym, że z życia trzeba korzystać
I to powinna być sprawa oczywista
Każda chwila powinna być od miłych przeżyć soczysta
Ogarniesz to jeśli jesteś bystra
A może nie
Wtedy dopiero należy martwić się
Może tak zrozumiesz, że nasz system ssie
Spójrzmy też na tych dekli
Chyba im za gorąco, czują się jakby bułki piekli
I jebać tych co smiecą w lesie i gdziekolwiek indziej
Karma do was i tak w końcu przyjdzie
Ciekawe jak wtedy na tym wyjdziesz…
A może to nie jest temat do rozmowy?
Wolałbyś dyskutować o tym jak sie wiesza podkowy?
Do góry nogami?
Nad drzwiami czy pod schodami?
Cóż, niektórzy lubią takie tematy
A w tym czasie umrą pszczoły a potem umrą kwiaty
Świat zwiędnie, i tak już jest trendowaty

(To jest zwykła rozgrzewka, widzę, ze ktoś jeszcze czyta te rzeczy, miło mi i pozdrawiam)

Raz się żyje

Przecież raz się żyje
Powiedzenie niewiadomo czyje
Więc daj trochę, też zażyje
Mózg jak pole sobie zryje
Rozetnę żyły, potem się zszyje
Krew leci, potem sie zmyje
Brudne ręcę, czy je domyje?
Chowaj się w lesie, policja już wyje
Nielegalne rzeczy płachtą przykryje
Matka koszty pokryje
Winy wtedy będą niczyje
A ja się z bogactwa roztyje
Nie wiem czy po tym odżyje
Może poproszę Maryje
Ona mnie z grzechów obmyje
Wyleje na droge wszystkie pomyje
Następnie ktoś to odkryje
Że już nie żyje, już nie żyje

Raz się żyje, powiadasz
Dlaczego więc się ciągle spowiadasz?
Dlaczego życia nie badasz?
Jak to sobie poukładasz?
Czy ty też się rozpadasz?
Z konia znów zsiadasz
Kończyne zjadasz
Chyba się nadasz
Cholera, dlaczego znów błagasz?
Jesteś jak plaga
Trzepoczesz na wietrze, jak flaga
To ci pomaga?
Nic nie wymaga?
Raz się żyje, więc po co powaga?
Gdzie twoja odwaga?
Nikt nie pomaga
Bo raz się żyje

Marze-c

Pet wpada do kanału, jak gra w golfa
Deszcz pada od rana, jest cała mokra
Za wysoka poprzeczka, piłka nożna
Cela od środka, zabijać nie można
Sportowy samochód, trzy konie w stajni
Śmietnik już pusty, znów ich okradli
Aligator przy brzegu, jak Lacoste
Nóż do masła i nóż w plecy
Rozbita perfuma, zapach kobiecy
Dzieci w klubach, nasza przyszłość
Pieniądze za darmo, łatwo przyszło
Niechciana polityka, Beata Szydło
Samolot spada, złamane skrzydło
Głośna muzyka, pachnące mydło
Piekło na Ziemii, pożar mieszkania
Dziurawy spadochron, nauka latania
Impreza w klubie, jak gala ćpania
Morda obita, skutki kłamania
Chmura na niebie, słońce zasłania
Król jest już w mieście, każdy się kłania
Alkohol w barku, boli dziś bania
Gorące lato, prawie jak sauna
Za tobą policja, inspekcja dokładna
Świadome śnienie i medytacja
Ostatnia miłość, na ostatnich wakacjach
Ogromne drzewa, mówie o akacjach
50 w bicu, samiec alfa
Śmierć na chodniku, jak w GTA
Odpowiedzialność, to już nie gra
Inna planeta, to chyba Mars
Ziemia na niebie, przedstaw swój plan
Żaden Wolverine, nie leczę ran
Robi się ciemno, chyba czas spać
Nie możesz zasnąć? To przestań ćpać

Ja kontra ja

Ludzie są jak weganie z nadwagą
Mimo to chcą być traktowani z pełną powagą
Mówisz, że wciągasz kokę
A w domu rozpychasz nozdrza tabaką
Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego?
To było kiedyś, teraz chcesz od innych lepszy być
Kariere robicie na instagramie
Zapominacie, że trzeba pomóc mamie
Najlepiej pod łóżko i krzyknąć, że pozamiatane
Grubi ludzie, płaczący, że schudnąć się nie da
A w maku płyniecie z zamówieniem jak jakaś rzeka
Żenująca sprawa, że nic wam nie pomaga
Żenujący człowiek dla swojego dobra zrobi cokolwiek
A mamy XXI wiek
Zamiast się zdrowo odżywiać to marzycie, że jutro odnajdą na raka lek
Przed śmiercią lęk
Upychacie się tymi bajkami, że niby Allah i Jezus
Zejdą wam z niebios
I ręką pokażą jednoznaczny gest
Jak to w niebie świetnie jest
Co jeść a czego nie
Kim być warto i jaką jesteś w tej talii kartą
Bo przecież warto
Bo przecież warto czekać

Gardzić i się usmiechać
I się śmiać z ludzkich głupot
Dla mnie to jak po lodzie głośny tupot
Gdy trafisz na ten cienki
To skończą się Twoje udręki
I nikt Ci nie poda ręki
Może byś się uratował, gdybyś miał zwinność sarenki
Ale wy je wybijacie
Bogowie ziemscy, co wiedzą co lepsze od zemsty
Wybić gatunek zwierzęcia, to dla mnie rzecz żałosna
I jednoznacznie nie do pojęcia
Ziemia jest jak kartka, a wy przypalacie jej rogi, wiecie?
Nasze dzieci spotka już tylko góra śmieci
Ciało na ciele, bo przecież jest nas tak wiele
Wygra najlepszy, a więc biegnijcie przyjaciele
Może będziecie pierwsi
Tylko musicie przyśpieszyć
Bo Ci z pieniędzmi są od Was lepsi
Człowiek terazniejszy
Kontrolowani przez papierki
Jak dzieci widzące cukierki
Dość tej udręki
Bo nie poda Wam nikt ręki
Nie poda Wam nikt ręki

Pray for Paris i Manchester
Ile tych hasztagów będzie jeszcze?
Niewierni padaja jak w Amazonii deszcze
A oni tu przyszli i żyją jak kleszcze
Całe szczęście, że ten świat już się kończy
Nie trudź się w poszukiwaniu szczęścia szukając czterolistnych koniczyn
Teraz już co innego się liczy
Duża plastikowa dupa i napuchnięte usta
Na głowie czapka grzybiarza, a w głowie przestrzeń pusta
Obliczy tyle ile liści w kapustach
Bóstwa waszego od płaczu z pewnością mokra chusta
Na tronie zaś siedzi pazerna świnia tłusta
Licząc banknoty notuje przebieg wydarzeń
Bo przecież tak jej bóg każe
Ile w tym jest wrażeń?
Ile, ile wrażeń?

sasza4 – My Dicko

I love you and you love me
You are my chick and I have huge dick
Ooooh, my dicko is long
You can call him ding-dong
My pants down and you see king kong
Lets smoke from bong
In China they call me Lil Dicko Wong

Lets talk about your pussy
Coz my dick is too busy
Cmon sit on my face
You taste like a pancake
Take this dick, take, take, take
Hes real and your boobs are fake
Sometimes I call him snake
Hes toxic and he can make you wet
Yeah, he can make everything
He can make your pussy blink blink blink

I love you and you love me
You are my chick and i have huge dick
Ooooh, my dicko is long
You can call him dingdong
My pants down and you see king kong
Lets smoke bong
In China they call me Lil Dicko Wong

I call my dick volcano
He smell like ethanol
Take my banano
To your mouth
Oooh, heres my friend so take both!
Yooo little bitch
Wheres your fridge
Coz my dick is soo hot
In Poland cat means kot

I love you and you love me
You are my chick and i have huge dick
Ooooh, my dicko is long
You can call him dingdong
My pants down and you see king kong
Lets smoke bong
In China they call me Lil Dicko Wong

Maybe we sholud try anal
Your anus is so tied
And my dick is so white
Hes like shark, he can bite
And he do this very nice
My dickooo rocks
Hes sneaky like a fox
Do you want know whats in the box?
Surprise, its my huge cock

Alkohol

Bar, alkohol
Znajomi, alkohol
Podróż, alkohol
Rodzina, alkohol
Ja, alkohol
Ja, alkohol

Patriotyzm na wesoło
Goło i wesoło
Wszyscy tańcza w koło
Stojąc w pięknym kole
Księżyc nam dzis sprzyja
Alkohol nam dziś sprzyja
Zresztą jak codziennie
Wypij coś, gdy się już zdrzemniesz
Wyciągnij do niej ręke
Ona tylko czeka
Zostałeś dziś wybrany
Patrz jaka butelka
Będziesz najebany
Czarna kurtka, czarne spodnie
Czarna czapka, jest wygodnie
A ona czeka

Bar, alkohol
Znajomi, alkohol
Podróż, alkohol
Rodzina, alkohol
Ja, alkohol
Ja, alkohol

Skoro czeka, to czas ją otworzyć
Zanurz swoją miłość
Wsadz rękę do przestworzy
A potem wspinaj się na szczyt
Na szczyt tego gówna
Bajki lecą w telewizji
Mama robi Ci lasagne
Pachniesz mi Lacoste
Robi Ci herbate
Cukru tylko kostke
Kac Ci dziś doskiwera
A dopiero jest niedziela
Jutro musisz się z kimś spotkać
Jutro będzie czekać

Bar, alkohol
Znajomi, alkohol
Podróż, alkohol
Rodzina, alkohol
Ja, alkohol
Ja, alkohol

Dramat, bo Cie wystawiła
A Ty zaczynasz rzygać
Zawiedziony siedzisz
Każdy krok jej śledzisz
Gdzie ona ucieka?
Dlaczego ucieka?
Była Twoją pociechą
Teraz już jej nie masz
A świat to nie jest kiermasz
A więc teraz czekasz
I otwierasz znów butelke

Bar, alkohol
Znajomi, alkohol
Podróż, alkohol
Rodzina, alkohol
Ja, alkohol
Ja, alkohol

MXCCCI

Przyciągasz to czego się boisz
Dlatego boję się mieć na koncie milonów
Hajs przyciągą mnie jak meteory Ziemia
Na szczęście mam dom w pięknych podziemiach
Ludzie się patrzą i ludzie gadają
Mów im co chcą usłyszeć
Potem patrz jak niczym kokę to wciągają
Czarna dziura w kosmosie i naszych głowach
To wszystko przez pornole od trawy w kilogramów milonach
Stomatolog Cię hejtuje, że masz krzywe zęby
Ty się z nim ładnie zgadzasz, nie otwierasz pełnej złych słów gęby
Dlatego skończ pierdolić, gdy ktoś Ci nie pasuje
Dlaczego wciąż to robisz, skoro drogę Ci wskazuje
Czarna materia naszych myśli dzisiejszych
Nie przekłada się w ogóle do czynów teraźniejszych
Dzisiaj chcesz lecieć jak ptak, jak woda z kranu
Jednak Ci to nie wychodzi i spadasz jak kamień
Kamień filozoficzny w Twojej głowie, filozofycznych myśli i marzeń
O autach egzotycznych i dupach ślicznych
Gniesz przez pola jak czołg, nic Cie zatrzyma
Tak tylko się wydaje, bo zepsuła się turbina
Kolejny dzień się zaczyna i znowu nam jest smutno
Do czasu, aż balonik negatywnych uczuć znowu utną
A ja utne sobie drzemkę i ukłuje się w palca
Sprawdzam w ten sposób czy coś jeszcze czuje
I czy warto ze snu wracać

Znów sie najarać

Czas i pora nastała

Aby znów sie najarać

Nabijam cyban i gitara

I odpalam zaraz

Ale najpierw sprawdze fona

Tam nic jednak nie ma

Więc do dzieła

I rozpalam ucieszony

Skwierczy i się dymi jak szalony

Znowu ciągnę i tak w kółko

Bo ja kurwa lubię ziółko

Najarałem się jak świnia

Jest i bomba, jak w 45′ Hiroshima

Tyle myśli na raz

Ja tu chyba umre zaraz

Moja głowa to jest garaż

A to właśnie wjedzie zaraz

Wypływam na morze jak Santa Maria

Rozkładam żagle i ciesze ryja

Wiatr mnie niesie, boli szyja

Dopłynąłem do portu już

W porcie stoi anioł stróż

Czeka na mnie wiecie z czym

Znowu z ust leci dym

W głowie słyszę hymn

Do wody prawie wpadłbym

Dobra, czas na jakiś trip

Wsiadamy do furki

Zapinamy pasy, bo jest z górki

Jemy ogórki na knura

W mojej głowie wielka dziura

A nad autem wielka chmura

I nie biała tylko szarobura

Mijamy łąki i drzewa

Wszędzie mokro, była ulewa

Mijamy góry i rzeki

Już nie jaram, serio, dzięki

Mijamy ulice i ludzi

Bardzo cicho, żeby ich nie obudzić

Smacznie śpią, ja też idę

Czas już na mnie, więc zamykam oczka

Stań tutaj, jest zatoczka

I dobranoc, narka, piątka

Czas na piwko

Czas na piwko

Czas na blanta

Nawet kopci się firanka

Nabijamy bongo trawą

Popijamy buchy kawą

Nikt nie gardzi tą zabawą

Ziomal pije somersby

Weż Ty lepiej już stąd idź

Wypij bronxa normalnego

Chociaż jestem twym kolegą

To nie oddam Ci mojego

Idź do sklepu, kup swojego

Już pokoju dym się tli

Straż już jedzie „łiłu łi”

Tylko poproś to zajarasz

Bedzie faza, warto sprawdzić

Ja przysięgam, kocham to

Kocham kiedy jest jak w piekle

Kocham kiedy jest tak świetnie

Mi zaufaj, lepiej będzie

Mamy fure, pojedziemy gdzie chcesz

I nad stawik

I też w góry

Tam się wali niezłe chmury

Jak wrócimy, to znów piwko

Bo znów pada, znów jest brzydko

Potem drugie, trzecie, czwarte

Aż zarzygasz umywalke

Aż poprosisz o kielona

Aż zajebiesz super zgona

Rano kacyk, rano bongo

Weź Ty lepiej otworz okno

Bo jest biało jak we mgle

Nic nie widze, wiesz co jest

Takie życie jest the best

Już za dużo, ja już nie chce

Chce do nieba, gardze piekłem

A więc lepiej pójde spać

Przecież jutro trzeba wstać

A więc nara moje ziomki

Knur mnie zlapał, jem poziomki

Żartowałem, jeszcze chwila

Znowu nabijają cyban

Ale ja mam kurwa pizde

No i znowu cyban gwiżdze

Ja chce więcej, dawaj wsadzaj

Tylko tyle? Nie przesadzaj

GVVV

I zaczęły się wakacje

On ją zabrał na kolacje

Zjedli homara i miodowe pistacje

A po kolacji poszli na stacje

Zaliczyli tam ubikacje

2 litry wódki, lubią takie akcje

Nad jeziorem usiedli, kocyk rozłożony

Wiatr cicho ich głaskał, nie był oburzony

I tak siedzieli w ciszy, trzymając się za ręce

On w samych spodenkach, ona w sukience

Chciała go pocałować a on chciał czegoś więcej

Puscił ją i przesuwał w góre rękę

Przez pępek po brzuchu, ona w bezruchu

On już się wczuł jak ten aktor w swoja role

Ona przerażona, słabą miała walki wole

Już ręka na piersi ale nagle z wody

Wyłania się ciało, wydali odgłos przerażony

Nie wiedzieli co się stało

A, żeby tego było mało

Coś w zza krzaków się zasmiało

I wyłania się kobieta stara

Ledwo stała, ładnie ubrana

Niska, z uda się jej krew aż po łydkach lała

Oni zaczęli uciekać i krzyczeć głośno

A gdy dobiegli do drzewa które dziwnie rosło

Kobieta z niego skoczyła na nich prosto

Nóż w dziewczyne wbiła, głęboko i mocno

Chłopak nie wiedział co robić, wiec znów zaczął uciekać

Kobieta znała skrót i poczeła na miejscu już czekać

Gdy biegł, to podstawiła mu nogę

On bezradny, uderzył się mocno w głowe

Ogłuszony, czołga się gdzie może

Ona stoi nad nim, z zakrwawionym nożem

Zaczeła go dzgać, krwi niczym morze

On tylko krzyczy „o boże o boże”

Podcieła mu gardło, już krzyczeć nie może

Ta zaś zwłoki schowała i odjechala swoim wozem

Następnego dnia w wiadomościach już gadają

Znaleziono trzech martwych, marnie wyglądają

Róża na ich grobie zapewne już zwiednięta

Kobieta na wolności, a sprawa zamknięta