niedziela, 6 sierpnia 2017

Krótki podręcznik winnych zakupów na Węgrzech

Ile można ?


 Dużo - z kraju UE możemy przywieźć 90 litrów wina (w tym maksymalnie 60 musującego) na dorosłą osobę. 240 butelek na 2 osoby to całkiem solidny zapas, ale to już kwestia indywidualnych mocy spożycia w co nie wnikam. Wino przewozimy na użytek własny - jeśli posiadamy koncesję na sprzedaż alkoholu bezpieczniej będzie przejść przez odpowiednie formalności. Dużo problemów z organami celno-skarbowymi może spowodować przywóz alkoholu typu "część na użytek własny, część na dokumenty importowe" - może nie do końca to logiczne ale taki manewr spowoduje wiele problemów.



Czy się opłaca ?
Tak, zdecydowanie tak. Wino stołowe kupimy na Węgrzech w cenie 6-10 zł za butelkę, za 15-30 złotych kupimy już wino naprawdę porządne, a tak zwana wyższa półka kosztować nas będzie (zależy gdzie - patrz punkt następny) 40-60 zł. 5-6 puttonowe Tokaje kupimy conajmniej 30% taniej niż w Polsce czy innych krajach UE. 6- puttonowy Tokaj uznanego producenta można "trafić" za około 100 zł. Oczywiście stare Tokaje z najlepszych roczników mają ceny praktycznie nieograniczone w górę.
Gdzie kupic ?
To najważniejsze. Wino stołowe najlepiej kupić w hipermarketach - Tesco lub Auchan. Ofertę węgierskiego Tesco można przejrzeć po angielsku w Internecie. Asortyment w sklepach stacjonarnych może się nieco różnić od internetowego, ale w większości się pokrywa. W marketach zdarzają się również ciekawe promocje na droższe wina - np na 5-6 puttonowe Tokaje. Węgry należą do krajów, które znaczną część wina produkują na rynek wewnętrzny, a więc nie ma się co obawiać win "dyskontowych" - piją je przede wszystkim Węgrzy.
Inny sposób na większe zakupy to hurtownie. Tak jak u nas łatwo je znaleźć na przedmieściach. W odróżnieniu od polskich przepisów nie trzeba mieć ani firmy ani koncesji żeby zrobić zakupy w hurtowni. Przy kasie spytają nas " Firma ? Privat ? - i wystawią odpowiedni rachunek. Zazwyczaj w hurtowniach obowiązuje minimum zakupowe, nie jest jednak zbyt wysokie - przeważnie od kwoty około 100 PLN.
U producenta
Do większych firm doprowadzą nas drogowskazy - jeśli zobaczymy napis Bor(wino).... Kft(odpowiednik spółki z o.o.) to na 99% jest to producent lub dystrybutor wina. Warto podjechać, najprawdopodobniej uda się zrobić zakupy. Trzeba liczyć się z zakupami w pełnych kartonach (minimum 6 butelek jednego rodzaju wina), jeśli gospodarze będą mili, zaproszą do degustacji  - warto skorzystać.
W małych winnicach i  tzw. piwniczkach producentów również kupimy wino. Warto wyszukać w internecie wcześniej interesujące nas miejsce i spróbować się umówić. Wtedy będziemy już "znajomymi", na 100% możemy liczyć na sympatyczne przyjęcie i degustację. Nie zrażajmy się zamkniętym sklepikiem w małej miejscowości - przeważnie na drzwiach jest numer telefonu, może nie do końca się dogadamy, ale właściciel na pewno się pojawi. Ceny mogą być różne, nazwijmy je delikatnie "turystyczne". Rzadko ale może się zdarzyć, że to wino napotkamy w sklepie po takiej samej lub niższej cenie. Jakość wina z takich miejsc jest praktycznie gwarantowana ale trzeba brać poprawkę na to, że winiarze są mistrzami marketingu. Z przymrużeniem oka i  uśmiechem potraktujmy informacje 
że:

 - wino jest unikalne, jedyne w swoim rodzaju, robione tajemniczą metodą od 19 pokoleń

 - zdobywa wszędzie medale i wyróżnienia, trafiło na stoły maharadżów i rosyjskich oligarchów

- jest do kupienia tylko i wyłącznie tutaj i teraz i w dodatku ostatnie 12 butelek

 -i kilka podobnych

Warto sprawdzić, gdzie zaopatrują się "tubylcy", szczególnie poza sezonem letnim. Piwniczki pośredników i bary są wówczas zamknięte, a producenci sprzedają niezłe wino po przystępnych cenach.

Tak zwane miejsca dla turystów. Uuuu, tu trzeba uważać, jeśli nie znamy się naprawdę na winie możemy skończyć nabici w butelkę węgrzyna. Znakomitym przykładem takiej komercjalizacji jest przemiła skądinąd Dolina Pięknej Pani w Egerze. Śledzę to miejsce plus minus 20 lat. Piwniczki - wizytówki producentów w większości zmieniły się w wine bary dla turystów. Można tam kupić wino na litry (niezłe chociaż lane w plastikowe butelki) dość drogo. Na wylocie z Egeru (droga 25 na Ozd) są piwniczki, gdzie podobne wina kupimy o połowę taniej. W Dolinie odradzam kupowanie na butelki, no może poza piwniczkami znanych, dużych producentów, którzy czasem robią promocje.

Sklepy specjalistyczne w centrum miast.
Mają często ciekawe promocje, warto przyjrzeć się cenniejszym winmo, np. Tokajom i porównać cenę ze sklepami sieciowymi. Wina stołowe są tu znacznie droższe niż w marketach i nie warto się nimi interesować.

Reasumując - wina węgierskie kupowane w Polsce są znacznie droższe. Nie wynika to z chciwości importerów - import wina, szczególnie w mniejszych ilościach to biurokratyczna droga przez mękę, generująca wiele dodatkowych kosztów. O tym napiszę niedługo we wpisie pod tytułem "Dlaczego wino jest drogie"

niedziela, 24 lipca 2016

Halászlé - pierwszy lecz nie ostatni wpis o kuchni węgierskiej

O kuchni węgierskiej będzie u mnie dużo, może nawet aż do znudzenia. Kocham Węgry i dłużej niż 4 -5 miesięcy bez wyjazdu do bratanków nie wytrzymuję.
Dzisiaj będzie krótko lecz treściwie - o zupie rybnej halászlé.

halászlé własnej roboty


Jest jak nasz bigos - każdy robi inaczej i  zawsze jest pyszna. Trudno znależć na Węgrzech restaurację, gdzie jej nie podają. Nam najbardziej smakowała w Szilvasvarad, w jednej z restauracji przy wejściu do Bukowej Doliny, niestety nie pamiętamy w której.
Nie będę rozstrząsać, która halászlé jest najlepsza i najsłuszniejsza - po prostu napiszę jak ja to robię:
Gotuję bulion z drobnych rybek - ostatnio używałem w tym celu złowione przez teścia płotki. Na patelni podsmażam paprykę, cebulę i pomidory. Ząbek czosnku, liść laurowy, sól, pieprz i duuuuużo słodkiej papryki, ostrą jak kto lubi.

sobota, 23 lipca 2016

Ach, krytykiem kulinarnym być !


Kilkanaście lat temu, kiedy w powszechne użycie weszły aparaty cyfrowe wzrosła w postępie geometrycznym rzesza „fotografików” Robienie setek zdjęć zrobiło się nagle tanie, a udostępnianie ich szerokiej zainteresowanej czy nie gromadzie odbiorców łatwe.
90% CV w rubryce „hobby” zawiera fotografikę (hehe - moje także).
Bardzo podobny proces przeszło pisanie o kuchni i winach – tutaj po pierwsze zadziałała moda, po drugie polska gastronomia przeciągnąwszy się i ziewnąwszy szeroko przebudziła się z letargu, po trzecie wzrosła dostępność ciekawych produktów. Pojawiły się programy TV, kursy i warsztaty, blogi i artykuły, tysiące przepisów…nagle pustawa nisza wypełniła się po brzegi.
Tylko czym ?
Nie zawsze substancją treściwą. Nie podejmuję się ująć tego procentowo czy liczbowo ale za dużo mamy bicia piany bynajmniej nie z białek. Sufletu z tego nie będzie – raczej nuda i niesmak. Kuchnia to SZTUKA I WIEDZA. Żeby cokolwiek napisać warto wcześniej coś się nauczyć, popróbować porównać.
Oto typowe cytaty z „krytyków” – „sos pozostawiał wiele do życzenia, kaczka była nie końca udana, a szarlotka pozbawiona charakteru” – jakież to głębokie…..

Jagnięcina z restauracji Feherszarvas, Eger, Węgry

Jeśli komuś coś nie smakuje – cóż jest to prawda subiektywna i nie mam nic przeciwko temu, że ktoś się nią zechce podzielić. Ale aspirując do zaszczytnego i modnego tytułu „krytyka” może przydało by się trochę konkretów. Jeśli ktoś boi się wyrazić swoje poglądy i napisać np. „za dużo było tymianku” to znaczy, że się po prostu i po ludzku na tym nie zna, mało tego - nie odróżnia tymianku od rozmarynu. I po co się mądrzy ? – nie wiem. Bo modnie, fajnie, znajomi przeczytają, pokiwają głowami "...ale się gość wyrobił” – powiedzą.
Internet przełknie wszystko, z drugiej strony mamy prawo podaży i popytu. Trochę jak z serialami – wszyscy się z nich nabijają, a „większa połowa” z zapartym tchem ogląda.
Wiedza kulinarna może mieć różne stopnie wtajemniczenia. Zanim komuś nadamy nobilitujący tytuł „krytyka kulinarnego” przeczytajmy uważnie i zastanówmy się nad wartością. Odsiejmy pisane fast foody od Wojciecha Amaro.

Wbrew medialnemu szaleństwu wiedza kulinarna nie trafiła jeszcze pod strzechy i raczej nigdy nie trafi. Cieszy wzrastająca świadomość na temat tego co jemy, ale prawdziwych specjalistów nie sieją. AMEN.